Może i nie powinienem się tak zachować, ale jednak czułem się w jakiś sposób zraniony. Wiedziałem, że nie powinienem tego czuć, niemniej jednak to czuję. Wróciłem do Schuyler i położyłem jedzenie na łóżku.
- Co jest? - spytała Schuyler przeglądając mój podręcznik do OPCM.
- Nic. - mruknąłem urywając temat, nie bardzo uśmiecha mi się teraz rozmowa, więc po prostu wychodzę zostawiając Shy samą z książką w dłoni. Gdy wychodzę do pokoju wspólnego widok Prim przytulnej do Jackson'a. Zatrzymałem się jakbym uderzył w niewidzialną ścianę. Przez parę sekund stałem tam wpatrując się w nich niczym wmurowany, ale tuż po upływie nieznośnie długich sekund ruszyłem przed siebie z wzrokiem wlepionym w podłogę. Czułem, że patrzą, ale ja tylko wyszedłem ignorując wszelkie pomrukiwania z kątów w pokoju Wspólnym. W większym stopniu były to dziewczyny, ale też paru chłopaków szepło " po cichu ", że dziewczyna mnie wystawiła. A to znaczy, że nie jestem taki idealny. Oczywiście, że nie jestem. Nikt nie jest. Prawdę mówiąc nie mam bladego pojęcia dokąd idę, obowiązywał już zakaz wychodzenia z dormitoriów, ale teraz jakoś mało obchodzą mnie jakiekolwiek zasady. Używam głównie tajne przejścia, znam je wszystkie bo Frost znalazł mapę Huncwotów, dziwi mnie, że przetrwała tak długo, ale nie przeszkadza mi to. Idę po ciemku, wszystkie lampy są zgaszone, portrety śpią, ale wydaje mi się, że wiem gdzie idę. Gdy doszedłem na boisko do Quidditha okazało się jednak, że nie tu chciałem się znaleźć, aczkolwiek dziś nic nie jest po mojej myśli, więc po prostu wszedłem na trybuny Ślizgonów, usiadłem i oparłem głowę o ławkę nade mną tak, aby spoglądać w niebo. Swoją drogą była ładna rozgwieżdżona noc, księżyc był w pełni, nigdy nie wiedziałem, że może być tak duży... Prawdę mówiąc wiem, że nie powinienem wychodzic, bo przecież "Nie poto wpajamy wam zasady bezpieczeństwa, żeby je tak głupio łamać". "A po tobie Gabrielu nie spodziewałabym się tak bezmyślnego zachowania". Mimo, że zagrożenie ze strony Voldemorta całkowicie wygasło, to nie znaczy, że nie był na tyle głupi żeby nie zostawić po sobie potomka, a ten swojego syna, który jak mniemam siedzi i niewiadomo co kombinuje. Prawda jest taka, że nauczyciele nie zmienili się od czasów słynnego Harrego Pottera tylko dlatego, że ktoś rzucił na nich klątwę długowieczności. Do teraz niewiadomo kto to zrobił, albo oni po prostu nie chcą wywoływać niepotrzebnego zamieszania, dlatego nikt się w to nie wtrąca, jedyni którzy wiedzą są nasi rodzice, ale oni też nie są skorży żeby o tym mówić. A likantropi prawie że "wyginęli", nie doslownie rzecz jasna, bo w naszych czasach wynaleziono lek na opóźnienie działania likantropii, a co za tym idzie wilkołaków jest coraz mniej, przynajmniej oficjalnie, bo nie każdy chce dać się zaszczepić. Nie wiem dlaczego moje myśli powedrowały aż tak daleko i w dziwnym kierunku, ale nawet nie zauważyłem, że zrobiło się późno, coś około północy. Mogę się założyć, że Schuyler dalej siedzi i czeka aż się zjawię. Wstałem i raz jeszcze spojrzałem na księżyc, a potem powoli skierowałem się na schody. Powolnym krokiem pokonywałem kolejne stopnie. Gdy dotarłem na dół czułem się tak jakbym nie był tu sam, ale zignorowałem to i ruszyłem do miejsca, w którym znajduje się tajne przejście. Gdzieś za mną rozległo się wycie, nic sobie z tego nie zrobiłem, w zakazanym lesie roiło sie od wilków, tych zwykłych oczywiście. Idę dalej przed siebie, pewnym krokiem, ale tym razem nikt nie wył. Na karku poczułem gorący, wręcz wilgotny oddech. Odwróciłem się chcąc nawrzeszczeć na tego, kto odważył mnie śledzić, ale jak się po pierwsze byłem od niego niższy o trzy-cztery stopy, a do niskich nie należę. A po drugie to wcale nie była istota ludzka... to wilkołak. Zanim jednak zdążyłem wypowiedzieć zaklęcie, stwór wytrącił mi różdżkę z ręki. Nie wiem czy mnie drasnął czy nie, ale jego łapy w dotyku były szorstkie, poznaczone licznymi bliznami. Uchyliłem się przed kolejnym atakiem i chwyciłem różdżkę. Nie byłem pewnien, które zaklęcie będzie odpowiednie, więc krzyknąłem.
- Drętwota! - zatoczył się, ale zaklęcie nie zrobiło mi jako takiej krzywdy, ani nie powstrzymało. - Conjunctivitis! - próbowałem wsystkiego i udało się stworzenie oślepło, a ja mogłem w tym czasie wbiec po schodach i przejść przez ukryte drzwi. Na korytarzu nawet się nie zatrzymałem, zbiegłem do lochów i wpadłem do pokoju wspólnego, miałem nadzieję, że zastanę tu Schuyler, ale nie koniecznie rozmawiającą z Prim. To ostatnie czego bym chciał. Niebiesko-włosa, gdy tylko na mnie spojrzała zrobiła duże oczy i szepnęła coś do Schuyler. Natomiast, gdy moja siostra się odwróciła jej twarz wykrzywił grymas przerażenia, podbiegła do mnie i chwyciła mnie za rękę, która pokryta była lepiącą się mazią, jak się po chwili okazało była to moja krew... a to znaczy, że jeśli nie dostanę zastrzyku z antidotum, to przy najbliższej pełni zmienię się w likantropa...
Prim? ( nie mam pojęcia jak to wyszło, ale Gabriel sobie poradzi... potrzebuję tylko trochę ciepła ;* )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz