- Przypuszczam, że skręciła sobie kostkę, ale dla Pani to przecież pikuś. - gdy już podeszła na tyle blisko poklepała mnie po ramieniu i rzekła.
- Masz rację, to nic takiego. Chcesz zostać i pomóc jej potem wrócić na lekcje? - spytała, a ja z lekka się speszyłem. Wiedziałem, że nie jestem tu mile widziany przez Prim, ale to nie znaczyło, że sobie pójdę.
- Pewnie, z chęcią jej pomogę. - uśmiechnąłem się półgębkiem i postawiłem torbę Primrose tuż obok kozetki. Pielęgniarka gdzieś zniknęła, pewnie żeby poszukać odpowiedni eliksir.
- Na co się tak spieszyłaś? - mruknąłem i przysiadłem na krańcu łóżka szpitalnego.
- Na zajęcia, to w końcu szkoła. - odparła z tym swoim słodkim akcencikiem. Nie wnikałem dalej, bo widziałem, że nie bardzo jest skora do rozmowy. Po dłuższej chwili wróciła pani Pomfrey i przyniosła dość nie wesołą wiadomość.
- Skręceń nie da się naprawić eliksirami, ale wydaje mi się, że Gabriel jest na tyle doświadczony, iż posiada jakąś wiedzę z zaklęć uzdrawiających. - dziewczyna zrobiła ogromne oczy, chyba bała się, że to ja wyleczę jej nogę, a nie ktoś do tego przeznaczony. Wyjąłem więc różdżkę zza paska i machnąłem tak jak nakazywała książka, aczkolwiek nie wypowiedziałem zaklęcia, bo już dawno opanowałem zaklęcia niewerbalne, przez myśl przeleciało mi to zaklęcie, ale sądząc po cichym krzyku dziewczyny kostka się nastawiła i wszystko wróciło do normy. Schowałem więc różdżkę za pazuchę i odparłem.
- Nie taki diabeł straszny co? - mrugnąłem do niej, a ona nic nie odpowiadając zrobiła się niesamowicie czerwona. Uśmiechnąłem się i dodałem. - Chodź, zdążysz przynajmniej na następną lekcję. - wstała i zrobiła jeden niepewny krok, potem jeszcze parę i przekonała się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Odprowadziłem ją na korytarz tuż obok Wielkiej Sali i powiedziałem. - Dalej chyba trafisz?
- Tak. - rzuciła przez ramię i ruszyła na swoją lekcję.
~***~
Po skończonych lekcjach, przebrałem się. Nie lubiłem osobiście tych sztywnych nakazów noszenia mundurków podczas lekcji, ale nie narzekam. Jako, że miałem jutro egzamin z eliksirów, wyszedłem na dwór i skierowałem się nad jezioro tuż obok wielkiego drzewa. Tam zawsze siadaliśmy z Viv, ale jej już nie ma i nie ma do czego wracać.
Usiadłem i nawet nie zauważyłem jak się ściemniło. Rozejrzałem się i na schodach nieopodal drzewa, przy którym siedziałem stała, cała skąpana w świetle księżyca w pełni Primrose. Uśmiechnąłem się pod nosem widząc, że waha się pomiędzy przyjściem i zagadnięciem, a odwróceniem się na pięcie i ucieczce. Znam takie przypadki jak ona, rodzice wymagali za dużo i znając takie sytuacje czara się w końcu przeleje i ich mała dziewczynka się zbuntuje. Tak samo było z resztą ze mną i Schuyler, ale to już inna opowieść. Prim dalej wahając się między tym, a tym zdecydowała się, że jednak podejdzie i po dłuższej chwili stała już nade mną. Nie wiedziałem po co przyszła, ale się domyślałem, poklepałem miejsce obok mnie zachęcając ją tym samym żeby usiadła.
Prim? ( Przestań jest bardzo dobrze, a nie beznadziejnie :) )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz