czwartek, 20 sierpnia 2015

Od Kath


Powrót do Hogwartu był dla mnie niebywale radosnym wydarzeniem. Nie mogłam się już doczekać zajęć z Transmutacji zwłaszcza, że profesor McGonagall niedawno poprosiła mnie o zademonstrowanie młodszym uczniom swojej umiejętności przemiany. Przyznaję, niebywale mnie tym zaskoczyła, bo nie jestem jakoś super-hiper zaawansowaną czarownicą, aczkowiek przystałam na Jej propozycję. Teraz zaczynam mieć obawy, co do tej prezentacji...
- Lockwood? - z zamyślenia wyrwał mnie głos opiekunki domu Gryfonów.
- Tak, Pani Profesor? - otrząsnęłam się niemal natychmiastowo, czego w żaden sposób nie dałam po sobie poznać.
- Pora zaczynać, za mną proszę. - odwróciła się napięcie i swym dumnym krokiem ruszyła do sali. Weszłyśmy, a ja momentalnie stwierdziłam, że nie była to najlepsza decyzja. Zaczynałam wątpić w swoje możliwości, ale musiałam utrzymać maskę. Zdążyłam dokładnie im się przyjrzeć, krocząc za McGonagall, ale nie byłam w stanie określić ich wieku. No, może jedynie to, że byli ode mnie młodsi. Stanęłam obok biurka kobiety i ponownie się wyłączyłam... Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia ile stałam, ale po wyłapaniu słowa "animagowie" , otrząsnęłam się.
- Jak sami wiecie, ja sama należę do grupy czarodziei będących animagami. Przypomnę Wam, że animag to czarodziei, który chce zmienić się w zwierzę. Proszę nie mylić tego z wilkołakiem, którym w porównaniu z animagiem niekoniecznie chce przemiany. - zaznaczyła wyraźnie. Od razu usłyszeliśmy dowcipne naśladowanie wycia. Zerknęłam na opiekunkę Gryffindoru, a ta jedynie skinęła głową. Odwróciłam wzrok w stronę rozbawionych dzieciaków i skupiłam się na przemianie. Nie wychodziły mi jeszcze tak perfekcyjnie, jak Pani Profesor i potrzebowałam chwili skoncentrowania się po czym...moje ciało zaczęło zmieniać kształt i kolor, a po chwili wszystko wyglądało inaczej. Skoczyłam w stronę ławek i rozbawionych dzieciaków. Na mój widok miny od razu im zrzedły, a gdy jeszcze groźnie zawarczałam... Na koniec tego, perfekcyjnego wprost, przedstawienia zawyłam upiornie i kłapnęłam zębami tuż przed przerażonymi chłopcami. Zresztą, nie tylko panowie-dowcipnisie się bali, reszcie również jakoś humor zniknął. Zadowolona z siebie wróciłam do Profesor McGonagall.
- Widzicie, Panna Lockwood robi to dużo, dużo lepiej. - stwierdziła rozbawiona nauczycielka.
- Dziękuję, Pani Profesor. - powiedziałam z uśmiecham, zaraz po przemienieniu się.
- Musicie wiedzieć, że Katherine podobnie, jak ja, nabyła umiejętność animaga. Tak, zgadza się - NABYŁA. Dlatego proszę Was, abyście nie mylili mi animaga z metamorfomagiem, którym w przeciwieństwie do tego pierwszego swe umiejętności może odziedziczyć, a animag może się ich jedynie nauczyć. - tłumaczyła jasno i wyraźnie. Przez całe zajęcia czułam na sobie wzrok panów-żartownisiów, było to okropne uczucie, takie... niekomfortowe? To chyba najlepsze określenie... Nim się obejrzałam lekcja minęła, najprawdopodobniej znów się wyłączyłam...
- Wspaniale, Katherine! Wspaniale! Teraz będę miała spokój od tych żartownisiów! - roześmiała się.
- Jeśli Pani zechce, Pani Profesor, może Pani ich nastraszyć, że pośle po mnie i to ja sobie z nimi porozmawiam. - zaśmiałam się.
- A żebyś wiedziała, że spróbuję. - zapewniała mnie, przy wyjściu z sali. - Aczkolwiek sądzę, że jak na razie mają dosyć żartów.
- Też tak myślę. - przyznałam. - A teraz przepraszam, ale muszę zmykać na ćwiczenia. - oznajmiłam i ruszyłam w stronę boiska do Quidditcha, zahaczając po drodze o pokój wspólny Ravenclawu, a dokładnie o sypialnię dziewcząt, po miotłę. Prócz mnie na boisku było niewiele osób. W pewnym momencie zauważyłam, że jakiś chłopak zawisnął na swojej miotle. Nie mam pojęcia, jak to zrobił i chyba wolę nie wiedzieć. Po chwili jednak zauważyłam, że ktoś macza w tym palce. Przewróciłam zrezygnowana oczami i podleciałam bliżej Niego. Szybko podsumowałam swe obserwacje: Hufflepuff, dobrze lata na miotle, patrząc na próby wdrapania się z powrorem na miotłe jest bardzo zwinny, najprawdopodobniej obrońca w drużynie. Tym bardziej obstawiałam, że ktoś robi sobie jaja. Chwyciłam Go za przedramię i wciągnęłam z powrotem.
- Dzięki. - wydusił nieco zdyszany. Musiał się nieźle namęczyć... - Matt... - już chciał się przedstawić.
- Lepiej nie próbuj spadać z miotły. Uwierz mi, nie jest to przyjemne uczucie. - zapewniłam Go, przerywając jednocześnie, po czym wylądowałam w poszukiwaniu żartownisiów próbujących rozwalić nam ćwiczenia. Okazało się, że to ta sama banda, która przeszkadzała na lekcji McGonagall. Wkurzona podeszłam bliżej nich i wyciągnęłam różdżkę.
- Expelliarmus! - rzuciłam zaklęcie. Zaskoczeni odwrócili się w moją stronę.
- To... to-tooo... to Ty... - wybełkotał jeden.
- Jeszcze raz zepsujecie komukolwiek trening, a nie ręczę za siebie! - warknęłam groźnie wiedząc, że nie słuchali, co było na zajęciach. Przerażeni uciekali przywracając się w pośpiechu o własne nogi. Rozbawiona wróciłam pod boisko. Nagle znikąd pojawił się Puchon, którego tamte dzieciaki wzięły sobie wcześniej za cel.
- Nie wiesz, że niegrzecznie jest odchodzić, gdy ktoś mówi. - zaśmiał się.
- Uznajmy, że nie wiem. - fuknęłam i próbowałam jakoś zwiać, ale On szedł uparcie obok. - Gdybyś był mądry, trzymałbyś się ode mnie z daleka. - stwierdziłam chłodno.

(Matt? Radzę przeczytać Jej charakter...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy