-Chodź idziemy do skrzydła szpitalnego-powiedziałam chwytając chłopaka za rękę.
-Ja nie muszę
-Ależ musisz-odparłam bardziej stanowczo i zaciągnęłam go do pani Pomfrey.
-Czy wy zawsze musicie pakować się w jakieś kłopoty?-zapytała na powitanie. W skrzydle nie było wprawie nikogo. Tylko na końcu leżała jakaś mała krukonka z wyjątkowo brzydkimi krostami.-Kładźcie się na łóżkach.
-Nie...Niech pani pomoże tylko Gabrielowi-powiedziałam wymuszając uśmiech. Pani Pomfrey przyglądnęła mi się badawczo.
-No dobrze...Siadaj.-wskazała wolne łóżko. Chłopak zrobił co mu kazała. Machnęła różdżką i krew przestała kapać z jego czoła.-Przez noc tu poleżysz. Musisz wypić ten eliksir.
Wcisnęła mu szklaną buteleczkę w ręce.
Był już wieczór. Późny wieczór. Siedziałam cały czas z Gabrielem. Pogłaskałam go po miękkich włosach.
-Całe szczęście, że nic poważniejszego ci się nie stało-szepnęłam.
<Gabriel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz